Na przełomie czerwca i lipca media obiegła informacja, że Ministerstwo Zdrowia zamierza stworzyć rejestr samobójstw, a właściwie prób samobójczych. Do rejestru mieli mieć dostęp pracownicy ochrony zdrowia oraz policja. Pomysł miał pomóc w ratowaniu życia osób, które mogłyby chcieć ponownie targnąć się na własne życie. Wiele osób i instytucji podniosło alarm, że taki rejestr to stygmatyzacja i ograniczanie praw człowieka. W całej aferze pojawiło się też niestety kilka fake newsów. Cofnijmy się więc o rok i przyjrzyjmy tej sprawie.
Na początek kilka faktów
Przy ocenie ryzyka popełnienia samobójstwa bierze się pod uwagę wcześniejsze próby. Spora część osób po próbie ją ponawia. Istnieje zespół roboczy ds. prewencji samobójstw i depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia. Nie udało mi się znaleźć składu tego zespołu, przewodniczącą jest prof. Gmitrowicz – psychiatrka związana z Polskim Towarzystwem Suicydologicznym.
Ten zespół 10 kwietnia 2020 roku podjął uchwałę o konieczności rozpoczęcia prac nad bazą danych na rzecz monitorowania i profilaktyki zachowań samobójczych – media określiły to jako “rejestr samobójstw”. Uchwała dotyczyła konieczności rozpoczęcia prac, nie informowała o tym, że te prace faktycznie zostały rozpoczęte.
Są kraje, w których takie rejestry powstały. Słabo u mnie z przeczesywaniem anglojęzycznego internetu, więc nie udało mi się znaleźć wielu informacji. Wiem, że są, ale nie wiem, jak działają – czy są to rejestry tylko do celów statystycznych, czy dane dostępne dla każdego pracownika ochrony zdrowia, do którego wybieramy się na wizytę itp.
Jak to miało działać?
Jak niedawno pisałam, statystyki zachowań samobójczych (a zwłaszcza prób) są koszmarnie niedokładne. O szczegółach i konsekwencjach tego stanu przeczytacie tu. Rejestrowanie prób pozwoliłoby na poznanie skali zjawiska, rozwój nauki i wdrożenie skuteczniejszych programów profilaktycznych. Tylko że do poprawienia statystyk nie potrzeba wpisywać próby do akt medycznych konkretnej osoby – wystarczy tylko kilka informacji o zdarzeniu.
Zaproponowany rejestr samobójstw miał te dane osobowe zbierać i udostępniać. Nie wiadomo do końca, komu, ale z opisu zrozumiałam, że gdybym dokonała próby samobójczej i trafiła do szpitala, przy każdej kolejnej wizycie świeciłabym się na czerwono “uwaga! Może chcieć się zabić!”. W teorii ma to jakiś sens. Jeśli przyjdę do lekarza/lekarki z objawami przypominającymi depresję, a on/ona wie, że miałam próbę, może zwrócić uwagę na mój stan i skutecznie mi pomóc. W teorii.
Problemy
Ale w praktyce świat wygląda mniej kolorowo. Niestety nie każda osoba pracująca w ochronie zdrowia wie, jak pomóc osobie w kryzysie. Samobójstwo jest też obarczone wieloma negatywnymi skojarzeniami, przez które ludzie wstydzą się prób samobójczych. Próby czy kryzysy mogłyby więc być jeszcze chętniej ukrywane z obawy przed stygmatyzacją i ocenieniem przez lekarza/lekarkę.
W przypadku każdej innej kwestii zdrowotnej mamy wybór. Oczywiście najlepiej mówić lekarzowi/lekarce wszystko, dla własnego bezpieczeństwa. Ale nie muszę mówić interniście, do którego przyszłam z katarem, że mam depresję, jeśli nie chcę i nie biorę leków. Nie wiadomo też, jak długo informacja o próbie samobójczej byłaby widoczna w aktach. Pojawiły się obawy, że dostęp do tak poufnych danych medycznych mógłby spowodować problemy ze znalezieniem pracy; obecnie nie trzeba informować lekarza/lekarki medycyny pracy o wyleczonej 10 lat temu depresji.
Nie jest prawdą, że lekarze/lekarki wykonują swój zawód niezależnie od przekonań. Mogą robić to podświadomie. We wpisie o statystykach wspominałam (chyba) o tym, że osoby leczące będące członkami/członkiniami kościoła katolickiego rzadziej wpisywały samobójstwo jako przyczynę zgonu. Ta korelacja wydaje mi się znacząca.
Dostęp do danych miała też mieć policja, a zaufanie do tej grupy zawodowej chyba nie jest najwyższe w naszym społeczeństwie… Podobnie jest z zaufaniem do rządu i tego, jak zabezpiecza on nasze dane przed wyciekiem. Na wieść o rejestrze samobójstw media zareagowały więc bardzo żywiołowo.
Kto ma rację w wojnie o rejestr samobójstw?
Nie wszystkie osoby posiadające wiedzę ekspercką z zakresu suicydologii zgadzają się, że rejestr samobójstw to dobre rozwiązanie. Druga instytucja zrzeszająca polskich suicydologów i suicydolożki, Polskie Towarzystwo Zapobiegania Samobójstwom, opublikowała własne stanowisko. Prof. Gmitrowicz udzieliła wywiadu dla OKO.press. W przeciwieństwie do dziennikarza przeprowadzającego wywiad nie widzę większej różnicy między “rejestrem” a “bazą”. Nie wierzę też w odpowiednie zabezpieczenia rejestru/bazy, ale wywiad warto przeczytać. Można to zrobić tutaj. Wart uwagi wydaje mi się również ten artykuł.
Moje zdanie
Nie uważam, żeby pomysł powstania rejestru był spiskiem rządowym mającym na celu zbieranie naszych danych i izolowanie “niewygodnych” osób z historią leczenia psychiatrycznego. W dystopijnej wizji Polski – w którą pewnie nie jest bardzo trudno obecnie wierzyć – tak by mogło się stać, jednak nie stąd wziął się pomysł na rejestr. Suicydologowie (lodzy?) i suicydolożki z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, na czele z prof. Agnieszką Gmitrowicz, mówią o tym od jakiegoś czasu. W materiałach do konferencji z 2018 roku, które można znaleźć tu, znajduje się pisemne uzasadnienie prof. Gmitrowicz, dlaczego należy rejestrować zachowania samobójcze.
Ufam Polskiemu Towarzystwu Suicydologicznemu i jego specjalist_k_om – prowadzą oni/one moje studia. Wierzę, że te osoby miały dobre i czyste intencje. Uważam jednak, że skupiono się na zapobieganiu samobójstwom za wszelką cenę, nie biorąc pod uwagę kwestii społeczno-kulturowych (zaufanie do rządu, stygmatyzacja itp.). Przeciwdziałanie problemom społecznym nie może odbywać się kosztem podstawowych praw człowieka, a rejestr samobójstw mógłby te prawa naruszać.
Mam nadzieję, że rejestr ostatecznie nie powstanie, przynajmniej póki co. Wydaje mi się, że jest to próba rozpoczęcia wspinaczki na K2 od szczytu. Tymczasem w praktyce nie da się przeskoczyć pewnych kroków w podróży. Moim zdaniem spis mógłby (może kiedyś) powstać, gdybyśmy mieli wyedukowanych pracowników/pracownice ochrony zdrowia i policji i gdybyśmy pozbyli się krążących w społeczeństwie stereotypów. Nie da się tego zrobić bez edukacji na temat samobójstw i innych działań prewencyjnych. Tymczasem: kolejki do specjalistów_ek ciągną się kilometrami; psychiatria jest niedofinansowana; media używają dyskryminującego języka, pisząc o samobójstwach; nikt nie zastanawia się nad tym, czy przedstawienie samobójstwa w danym dziele kultury jest ok; telefon zaufania 116 123 nie działa całodobowo… Mamy masę palących problemów, którymi trzeba się zająć, zanim wprowadzimy jakiekolwiek bazy/rejestry.
Dyskusja na ten temat nie powinna się jednak odbywać na gruncie obarczonej teoriami spiskowymi burzy medialnej. Nie chodzi mi o to, żeby o tym nie mówić. Uważam po prostu, że jak się pisze na jakiś temat, warto dowiedzieć się jak najwięcej. Oczywiście można popełnić błąd, to się zdarza. O rejestrze samobójstw przeczytałam jednak sporo sensacyjnych bzdur. Uważam, że pisanie bzdur jest nierzetelne, a w tym wypadku dodatkowo nieetyczne – pisząc w ten sposób o samobójstwie, można przyczynić się między innymi do narastania szkodliwych stereotypów.
PS. Jeśli jakimś cudem ten wpis został przeczytany przez kogoś z PTS, bardzo proszę nie wyrzucać mnie ze studiów. Naprawdę bardzo!